Karol wpycha mi język do gardła, błądzi lewą dłonią po
udzie, przyciska do siebie, a ja czuję się co najmniej dziwnie, szczególnie z
Andrzejem za plecami i Ulką odwołującą najbliższe spotkania służbowe z
radością, od której robi mi się niedobrze.
-Musimy już iść.- Wrona podrywa się z miejsca, kiedy Urszula
chowa telefon do kieszeni, rzuca mi nieśmiały uśmiech, ściska rękę Karolowi,
bierze siostrę za rękę i wychodzą, a ja natychmiast wstaję z kolan Kłosa.
-Nigdzie nie jadę.- wcale nie jest zaskoczony tym, że łażę
dookoła stołu z papierosem w ręku i krzyczę z bezsilności, która za niedługo
będzie moim drugim imieniem.
-Atena, daj spokój, nie wymigasz się od tego. Co im powiesz?
Że jesteś chora?- obdarza mnie jednym z tych swoich kpiących spojrzeń, a ja
gorączkowo szukam wymówki, która pozwoliłaby mi pozostać w domu, kiedy moja
siostra, Wrona i Kłos będą bawić się w Zakopanem.
-Nie wiem co im powiem Karol, po prostu tam nie pojadę.
-Uwierz mi, też nie mam najmniejszej ochoty patrzeć, jak mój
przyjaciel migdali się z tą lafiryndą, ale siódmy raz w tym miesiącu odmawiamy
im wspólnego wyjścia. Trochę dziwne, nie?- nic nie mówię, bo ma rację: w piątek
jedliśmy romantyczną kolację, w niedzielę odwiedzaliśmy ojca Karola, we wtorek
Warszawa była nasza, w środę zaś potwornie źle się czułam.
-Ona nie jest lafiryndą.- mruknęłam żałośnie, bo to jedyne
co mi pozostało.
Patrzyłam z wrogością na tylną szybę samochodu Andrzeja,
zapchaną jakimiś kocami i poduszkami i cały czas błagałam Kłosa, żeby zawrócił.
Tak, błagałam. Uniżałam się przed nim, próbowałam przekupić, obiecywałam
wszystko co mogłam mu zaoferować, a on po piętnastu minutach zwyczajnie
przestał się odzywać. Po prostu staliśmy w korku na Zakopiance, a ja paliłam
jednego papierosa za drugim, żeby zająć czymś ręce, bo gdybym miała je wolne,
otworzyłabym drzwi i uciekła z krzykiem. Karolowi wyczerpały się chyba pokłady
dobroci i zrozumienia, bo co chwilę tylko odganiał od siebie chmurę dymu i coś
tam śpiewał, nie zwracając uwagi na mnie.
Rozglądałam się po małym, drewnianym, domku ze sztucznym
uśmiechem, który przy odrobinie szczęścia można by uznać za prawdziwy
entuzjazm, podczas gdy Karol wnosił do środka bagaże, Ulka nazbierała jakiegoś
zielska i szukała wazonu, żeby nie uschło a Andrzej tłumaczył Konarskiemu, jak
tu dojechać; było uroczo, to fakt, a po za tym uwielbiałam czyste górskie
powietrze.
-Patrz, to tutaj kopnęłaś w ścianę, kiedy Karol po raz
kolejny wyżarł ci makaron ze szpinakiem.- nie usłyszłam, kiedy Wrona do mnie
podszedł. Przejechałam palcem po dziurze nie do końca zamaskowanej gipsem,
uśmiechając się do wspomnień.
-A tu…- poruszył stopą, lecz nie dałam mu dokończyć,
obawiając się tego, że za chwilę na moich policzkach pojawią się łzy, a ja
rozpadnę się na malusieńkie kawałki.
-Pamiętam, śpiewaliśmy ,,Chciałbym umrzeć z miłości’’ i
wcale nie było nam zimno od płytek a ta bestia Karol nam przerwała, bo
stwierdziła, że fałszujemy.
-Bo zachwywaliście się, jak to by była jakaś stypa.- Karol
delikatnie mnie obejmuje i całuje w policzek, drażniąc go zarostem.
-Wcale nie, było umiarkowanie smutno, a ja lubię jak jest
umiarkowanie smutno.- Kłos westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie, tak
żebym oparła się o jego twardą klatkę piersiową, ale nic nie powiedział, bo
zaraz pojawiła się Ulka, burcząc coś o tym, że szkoda dnia na migdalenie się w
kuchni i usiadła Andrzejowi na kolanach.
Jeżeli ktokolwiek powiedział, że do Zakopanego przyjechał
odpocząć i coś zobaczyć, to kłamał. Po szybkim rajdzie po Krupówkach, podczas
którego najciekawszym wydarzeniem było złamanie obcasa przez Urszulę, z czego
Karol przestał się śmiać dwie godziny później, nastąpiła przyjemniejsza część
wyprawy, czyli libacja alkoholowa. Ulcia nie była zachwycona, widząc kolejne
puste butelki stawiane pod stołem, mnie tańczącą na nim, dłonie Karola zbyt
ochoczo wędrujące po moim ciele i Andrzeja usiłującego ze mną tańczyć, chociaż
bardziej się chwialiśmy się i podtrzymywaliśmy żeby nie upaść. Przyglądała się
naszym nietrzeźwym sylwetkom i rozbieganym oczom, popijając lampkę wina, po
które Wrona specjalnie szedł 3 kilometry i rzuca spojrzenia pełne dezaprobaty,
od czasu do czasu jednak się uśmiechając, kiedy na przykład Andrzejko przesyła
jej w powietrzu setnego buziaka, a mi robi się niedobrze. Zawsze gdy patrzę na
nią, zaczynam się zastanawiać, czemu ona jest taka idealna, perfekcyjnie
zdystansowana, gdy tego potrzeba, miła, gdy czegoś chce oraz pełna dobroci i
ciepła dla Andrzeja; ja nigdy taka nie potrafiłam być. Nie umiałam pozwolić,
żeby świat wszedł mi na głowę, lecz o dziwo to ja straciłam o wiele, wiele
więcej. Właśnie oddalał się ode mnie mój najlepszy przyjaciel, którego skrycie
kochałam, a mi żal było tych wszystkich wspólnych chwil, mnóstwa wspomnień i
zachrypniętego głosu, zawsze pocieszającego mnie w momentach kryzysu, lecz nie
miałam pewności, czy straczy mi sił, żeby o to dalej walczyć, prowadzić
bratobójczą wojnę, ktorej skutki mogłby być opłakane. Na razie jednak tkwiłam w
kłosowych ramionach, zbyt pijana, żeby zrzucić jego dłonie z mojego tyłka i
słuchałam paplaniny Andrzeja, jak on to się cieszy, że ma takich przyjaciół, że
jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi bla, bla, bla, ja chcę do domu.
-Dobranoc.- mruczę cicho do Wrony i Ulki, który znikają w
pokoju obok, a sama rzucam się na łóżko, pytając Kłosa gdzie będzie spał.
-Po lewej stronie, bo od prawej rano słońce świeci.- nie
dość że naczelny cham, to jeszcze najlepszy bełchatowski kawalarz mi się
przytrafił, nie ma co.
-No co? Nie unoś się tak, przecież Ulka nie uwierzy w twoją
deklarację czystości do ślubu.- rzuca we mnie jakąś pogiętą żółtą kulką, w czym
po rozwinięciu rozpoznaję koszulkę Skry.
-Po co mi to?
-Załóż.- zanim decyduję się ją naciągnąć na siebie,
dokładnie wącham materiał, czym Karol jest niezmiernie urażony, ponieważ w
życiu nie dałby mi do spania brudnej koszulki, a po za tym on się nie poci,
chyba że przy robieniu kolejnej samojebki. No tak, zapomniałam, boski Karol,
mój bohater z nadludzkimi zdolnościami.
Kiedy ja wreszcie ładuję się do łóżka, starając ignorować
się rozmowy za ścianą, choć na razie są one o niczym, Karollo już pochrapywał,
rozwalony niemalże w poprzek z miną jaką miał mój szczeniaczek kiedy ktoś
drapał go po brzuszku.
Leżałam sobie spokojnie, alkohol ze mnie parował i byłoby
całkiem nieźle, gdybym nagle nie usłyszała najsłodszego ,,kocham cię’’ na
świecie wypowiedziane głębokim, gardłowym tonem, a w odpowiedzi chichot hieny,
na który się rozpłakałam.
-Atena, ty ryczysz?- podskoczyłam, bo byłam święcie
przekonana, że Kłos śpi, a on wpatrywał się we mnie w ciemnościach ze
zmarszczonym czołem.
-Nie.- burknęłam, odwracając się do niego plecami; jaka
naiwna byłam sądząc, że to załatwi sprawę.
-Nie bądź baba, no weź.- widząc, że wcale nie przestaję,
przyciągnął mnie do siebie z westchnieniem, zamykając w swoich ramionach.
Ludzkie gesty naczelnego chama Bełchatowa były tak nienaturalne i dziwne, że aż
przestałam płakać. Zaczęłam jednak od nowa, gdy zza ściany zaczęły dochodzić
jęki, przyspieszone oddechy i z pasją szeptane: ,,Ula, jesteś niesamowita’’.
Karol wpatrywał się w biel z rozbawieniem i wiem, że powstrzymuje się przed wybuchnięciem
śmiechem tak głośnym, że pobudziłby umarlaki z cmentarza, bo speszyłby
zakochaną parę.
-Aaandrzej.- jęk dochodzącej Ulki sprawił, że Kłos przykrył
się kołdrą, zapewne dusząc się, bo przecież to najzabawniejsza rzecz jaką miał
okazję usłyszeć w życiu, a ja powstrzymując się przed dociśnięciem pościeli do
materaca, na wpół się śmiejąc, na wpół płacząc uciekłam do łazienki, bo nie
miałam pojęcia co ze sobą zrobić.
Ochlapałam twarz zimną wodą i usiadłam na płytkach, starając
się nie myśleć o niczym, ewentualnie tylko o wakacjach w jakimś kurorcie, które
zafudował mi tatuś z okazji doskonale zdanej matury. Słońce, plaża, drinki,
gorący Hiszpanie i mnóstwo pięknych torsów, cudownie opalonych. W myślach byłam
już w hotelowym pokoju z jednym z poznanych na plaży facetów, lecz trzask
otwieranych drzwi sprowadził mnie do rzeczywistości, w której Karol pochylał
się nade mną, wciąż się śmiejąc.
-Idź stąd.
-Skończyli już, chodź. Zaraz ci dupa odmarznie od tych
płytek.- troskliwy i pomocny Kłos pomógł mi wstać, nawet prowadził mnie przez
ciemny korytarz, żeby mój piszczel uniknął zderzenia z ogromną komodą, a potem
zapraszająco odchylił kołdrę i pozwolił, żebym usnęła na jego ramieniu. Nie mam
pojęcia kto zwariował, ja czy świat.
__________
żałosne, przepraszam. Po raz kolejny